poniedziałek, 6 sierpnia 2012

001. Mentir


     Pośpiesznie wyszłam z murów uczelni i udałam się na pobliski przystanek autobusowy. Gdy autobus nadjechał, wsiadłam do niego i następnie kupiłam bilet u kierowcy. Zajęłam miejsce przy oknie i wpatrywałam się w przemijające budynki i samochody, przejeżdżające po ulicach Sabadell. Piętnaście minut później pojazd zatrzymał się na moim przystanku. Wysiadłam z niego i ruszyłam przed siebie, idąc równym chodnikiem.  Po przejściu kilku metrów, natknęłam się na siedzącą przy drodze kobietę, a wokół niej było mnóstwo kwiatów, które sprzedawała. Kupiłam niewielki bukiet białych róż, które, z tego co wiem, uwielbiał mój tata.
   Przekroczyłam przez bramę cmentarza i ruszyłam przed siebie. Szłam pomiędzy wielkimi betonowymi ścianami, w których wnękach pochowani byli ludzie.
W końcu przystanęłam przy jednej z nich, przed czarną marmurową tablicą z napisem:
        Roberto Guardiola
 30.05.1968 r. – 26.03.1996 r.
  Przykucnęłam, ponieważ płyta była na samym dole. Do małego, wbudowanego flakoniku włożyłam bukiet. Wyjęłam ze swojej torebki niewielki znicz, który przygotowałam sobie już wcześniej. Rozpaliłam płomień na krótkim białym knocie i ustawiłam go na ziemi.
- I pomyśleć, że minęło już szesnaście lat... - zamruczałam pod nosem.

    Pogoda była wspaniała, więc postanowiłam wrócić do domu na piechotę. To nic, że miałam dość spory kawałek do przejścia, zawsze lepszy dla zdrowia i kondycji spacer niż przejażdżka zatłoczonym autobusem, a w nim wdychanie spalin i oparów, gdy pojazd stoi na światłach.
Szłam przed siebie, ciesząc się ciepłymi słonecznymi promieniami.
Pół godziny później doszłam pod swój dom. Nacisnęłam na klamkę furtki i pchnęłam ją, a przy tym rozległo się dobrze mi znane skrzypienie. Zauważyłam, stojący na podjeździe samochód mojej mamy, czyli udało się jej szybciej wyjść z pracy, co jest bardzo rzadkim zjawiskiem.
Weszłam do domu i przywitała mnie cisza. Położyłam swoją torbę na komodzie obok wejścia, na dole było pusto, więc ruszyłam prosto po drewnianych schodach na górę. Pierwszą rzeczą jaką rzuciła mi się w oczy, były czerwone szpilki, leżące obok sypialni mamy, na chodniczku położonym na panelach. Od razu pomyślałam, że się źle poczuła i poszła się położyć. Nacisnęłam na klamkę i pchnęłam drzwi, weszłam do jej pokoju i pierwsze co zobaczyłam... Odebrało mi dosłownie mowę. Nie wiedziałam co zrobić. Po prostu stałam w tym progu, wmurowana w podłogę.
- Mnie tu nie było, nic nie widziałam. - rzuciłam bezmyślnie, to co pierwsze przyszło mi na myśl. Wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Schodziłam na dół po schodach, nadal z szeroko otwartymi oczami. Weszłam do kuchni i zaparzyłam sobie kawę. Usiadłam z kubkiem przy niewielkim, kuchennym stole.
Okey, spokój, upiłam łyk kofeinowego wywaru. Wtedy usłyszałam z góry otwierające się drzwi i tupot dwóch par stóp, schodzących po schodach. Za chwilę dobiegł mnie odgłos otwieranych i zamykanych frontowych drzwi. Spojrzałam przez okno, które dawało widok na przedni ogród. Do bramki zmierzał mężczyzna średniego wzrostu, brunet z dużymi zakolami, był w eleganckim, czarnym garniturze. Kojarzyłam go. Dwa czy trzy razy mijałam się z nim, ja wchodziłam do domu, a on z niego wychodził. Pytając się mojej rodzicielki, kim był ten facet lub po co przyszedł, zawsze dostawałam odpowiedź, że to jej znajomy z pracy i że przywiózł lub odebrał jakieś ważne dokumenty.
Odwróciłam się i zobaczyłam, stojącą w progu kuchni moją mamę, ubraną w jej króciutki, różowy szlafroczek.
- Dziś dość intensywnie odbierał te swoje papiery... - rzuciłam sarkastycznie na start, siadając z powrotem do stołu. - I chyba zawsze je tak odbiera... - dodałam i upiłam kolejny łyk kawy.
- Tu już przesadzasz. - odpowiedziała, patrząc się na mnie.
- Ale chyba mówię prawdę, czy się mylę? - zapytałam ostro, a ona nic nie odpowiedziała. - Wiedziałam, że pewnie któregoś dnia kogoś sobie znajdziesz, ale po pierwsze dziś mogłaś sobie odpuścić, bo równo 16 lat temu umarł tata,  a poza tym miałyśmy być ze sobą szczere! Sama mówiłaś, że nie będziemy mieć przed sobą żadnych tajemnic! - wykrzyczałam.
- Bałam się twojej reakcji! Byłyśmy same przez tyle lat!
- Oj przestań! Winny najbardziej się tłumaczy... - odpowiedziałam oschle, przewracając oczami.
- Jestem tylko człowiekiem... - powiedziała spokojnie.
- Tak, do tego bardzo zakłamanym! - krzyknęłam. Odstawiłam kubek i z szybkim krokiem minęłam mamę, wzięłam z korytarza swoją torbę i wyszłam, cała nabuzowana.
  Szłam przed siebie, kopiąc po chodniku malutki kamyczek. W końcu zobaczyłam przed sobą wolną ławkę, która stała w milutkim cieniu pod dużym drzewem. Usiadłam na niej i spojrzałam na zielony plac. Zaczynało się robić ciepło, więc coraz więcej ludzi wychodziło z domów i spędzało czas w parkach. Małe dzieci biegały za piłką i jeździły na rowerkach. Starsi spacerowali z psami, inni z wózkami ze swoimi małymi pociechami, a seniorzy siadali na ławkach i przyglądali się temu wszystkiemu. Oddychali świeżym powietrzem. Wyjęłam ze swojej torby telefon i weszłam w spis kontaktów. Wybrałam jeden z nich i nacisnęłam zieloną słuchawkę, by rozpocząć połączenie. Przyłożyłam komórkę do ucha i czekałam.
- Słucham moją ukochaną bratanicę. - usłyszałam po trzech sygnałach.
- Cześć, myślałam, że uda ci się przyjechać. - powiedziałam.
- Przepraszam, ale nie mogę, nie dam rady. W niedzielę chłopaki grają ważny mecz. Nie mam się kiedy wyrwać. Przyjadę w następnym tygodniu, może nawet w poniedziałek.
- Szkoda... No cóż, to oczywiście w niedzielę będę trzymać kciuki za moją ulubioną drużynę i ukochanego trenera. - lekko się uśmiechnęłam.
- Cieszy mnie to, ale zaraz, zaraz... Co to za smętny ton? Letty, coś się stało? - zapytał.
- Nic takiego, naprawdę. - skłamałam.
- Hej, mi możesz zaufać. Jeżeli mi nie powiesz, to będzie mnie to męczyło. Co jest? - ciągną dalej.
- No przynajmniej tobie mogę...
- Dziewczyno, przerażasz mnie... Mów co się stało!
- Co być czuł gdybyś dowiedział się, że twoja matka, która ciągle wmawiała ci teksty o szczerości i zaufaniu, a potem okazało się, że cię okłamała...?
- Ale... Ale co przed tobą ukrywała? - dziwnie się zająknął.
- Miała cały czas faceta, którego przede mną ukrywała! Dorzuć jeszcze do tego to, że dziś ich przyłapałam na igraszkach łóżkowych! Wyobraź sobie, jak się mogę czuć! Dziś! W dzień śmierci mojego ojca, jej męża, a twojego brata! - mówiłam z wyrzutem.
- Ajć... Nie za ciekawie. - zamruczał. - Obiecuję, że jak przyjadę do was, to porozmawiamy na spokojnie, zaraz zaczynamy trening.
- No to nie będę przeszkadzać, a na ciebie będę czekać. I wracając do treningu, to ta sierota nadal nie zorientowała się i nie powiązała faktów? - pytałam.
- Nie! Czekam, aż w końcu mnie odwiedzisz i wtedy go zaskoczymy. Tak właściwie, to dlaczego, od tych prawie czterech lat, nie było okazji bym mógł cię przedstawić mojej drużynie, hmm?
- No co ja ci poradzę... Zawsze jak się widzimy to ty przyjeżdżasz do Sabadell, a gdy ja raz na rok już zagoszczę chwilkę w Barcelonie, to wtedy nie macie treningów...
- No tak... Trzeba to w końcu zmienić, a teraz muszę już naprawdę kończyć. Pa...
- Pa, do zobaczenia.
- I mi tam nie zwariuj i głowa do góry. Pa. - usłyszałam, tylko się znów lekko uśmiechnęłam. Zakończyłam połączenie.
           To była prawda, jakim cudem, w przeciągu tych czterech lat nie zdołałam poznać żadnego z jego piłkarzy... Jakoś nie za często jestem w stolicy Katalonii, a jeżeli już to na chwilkę, dzień lub dwa. Ale chwila... Miałam okazję poznać przecież jego asystenta, drugiego trenera FCB, Tito Vilanovę. Gość w porządku.  
          Spacerowałam po mieście dość długo. Ściemniało się. W końcu postanowiłam wrócić do domu. Weszłam do środka i zaświeciłam światło w przedpokoju. Wtedy zobaczyłam moją matkę, wstającą z kanapy w salonie. Spojrzała na mnie, wiedziałam, że chciała porozmawiać, znów... Pokręciłam głową i od razu ruszyłam na górę. Zostawiłam ją tak... No, ale przecież niech ona układa sobie swoje życie, ale nie okłamując mnie, nie ukrywając, że kogoś ma! Dla mnie to było dziwne doświadczenie i był to też swojego rodzaju cios – przyłapać matkę z obcym facetem, w dzień rocznicy śmierci mojego ojca, a jaj męża! Nie mogę tego dalej pojąć!
Weszłam do swojego pokoju. Byłam naprawdę padnięta. Za dużo przeżyć i wrażeń... Od razu powędrowałam do swojego łóżka. Zasnęłam.

       Po nocy nastał kolejny ranek. Obudziłam się i mocno przeciągnęłam. Wstałam i od razu poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, który pomógł mi się obudzić. Wysuszyłam się i ubrałam. Wzięłam białe rurki, czarny T-shirt i brązową, skórzaną kurtkę. Zabrałam swoją torbę i powoli schodziłam na dół. Modliłam się by jakimś cudem nie spotkać swojej mamy. Położyłam na komodzie kurtkę i torbę, weszłam do kuchni. Moje modlitwy nie zostały wysłuchane... Przy kuchennym stole siedziała ona, obejmująca dłońmi kubek z gorącą herbatą.
- Zrobiłam śniadanie. - powiedziała cichym głosem, pokazując na talerz z kanapkami, stojący przed nią.
- Dziękuję, ale się śpieszę. - powiedziałam, wzięłam jedną kanapkę i wyszłam z kuchni, ubrałam buty, zabrałam torbę i i kurtkę. Miałam już wychodzić, gdy usłyszałam jej głos:
- O której będziesz? - pojawiła się na korytarzu.
- Po zajęciach wrócę tylko się przebrać, później jak co piątek biegnę na trening. - odpowiedziałam i wyszłam z domu.
    Dotarłam na swój uniwersytet. Wszystkie zajęcie strasznie mi się dłużyły.
- Nareszcie koniec... - westchnęłam wychodząc z sali.
- Panno Guardiola! - usłyszałam za sobą damski głos. Obejrzałam się i zobaczyłam sekretarkę, zmierzającą w moją stronę. - Wczoraj nie udało mi się pani złapać.
- Śpieszyłam się. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Pani dziekan chce z panią rozmawiać. Jakaś ważna sprawa. - dodała.
- No dobrze, ale co to takiego? - zapytałam zdziwiona, bo co może chcieć ode mnie dziekan wydziału...
- Chodźmy, wszystkiego dowie się pani w sekretariacie. - powiedziała i ruszyłam za nią. Zeszłyśmy po schodach na parter i weszłyśmy do dziekanatu. Przeszłyśmy przez małe pomieszczenie, należące do sekretarki i znalazłyśmy się pod drzwiami gabinetu pani dziekan. Kobieta zapukała i weszłyśmy do środka. Tam przy, stojącym na środku mahoniowym biurku siedziała starsza kobieta z włosami zafarbowanymi na kolor rudy, ukrywającym siwiejące kosmyki. - Mamy naszą poszukiwaną. - uśmiechnęła się sekretarka i zostawiła mnie tam z nią samą.
- Proszę, niech pani usiądzie. - wskazała na krzesło, stojące naprzeciw niej, drugą ręką poprawiła swoje okulary. Wysunęłam go i usiadłam.
- Chciała mnie pani widzieć. Coś się stało? - zapytałam.
- Nie, wszystko w porządku, ale mam pewną propozycję... - zaczęła kobieta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz