poniedziałek, 6 sierpnia 2012

005. La Reunión


    Weszłam do domu, ucieszona zaczynającym się weekendem. Zdjęłam buty i rzuciłam torbę na podłogę. Weszłam do kuchni i nalałam sobie trochę soku. Wyszłam i zobaczyłam uchylone drzwi, za którymi znajdował się niewielki gabinet Pepa. Pchnęłam je i zobaczyłam, siedzącego wujka, przeglądającego jakieś papiery.
- Coś taki zaczytany? – zaśmiałam się.
- Cześć Letty. Szukam czegoś. – uśmiechnął się. – Jak tam minął dzień? – zapytał.
- Dość spokojnie, a twój? I jak po wczorajszym treningu? Gdy wróciłeś to już spałam…
- No właśnie… Godzina dwudziesta trzydzieści, mała, spokojna knajpka „Luna Llena”. Spotkanie z niejakim Cristianem Tello.
- No proszę, proszę. I jak zareagował na wieść o spotkaniu ze mną? – usiadłam po drugiej stronie biurka.
- Myśli, że to tylko zwykły wywiad, ustawiony na niefortunny czas czyli piątkowy wieczór. Nie wie, że dziennikarką będzie jego przyjaciółka z dzieciństwa, którą ciągle ciągnął za jej ciemnorude dwa długie warkocze. – szeroko się uśmiechnął.
- Wolę określenie, że moje włosy mają odcień miedzi. – przymrużyłam oczy.

***

   
  Szedł przed siebie, kopiąc bezsensownie mały kamień. Po jego prawej stronie, za metalową barierką rozciągało się morze, a po lewej niewielkie wzniesienie całe porośnięte trawą. Był to dość długi odcinek. Ten deptak zawsze był miejscem do spacerów, przeważnie par zakochanych. Zaczynało się ściemniać.
 Chłopak szedł mijając co jakiś czas jakieś przytulające się pary. To miejsce i widoki przysparzały u niego wspomnienia. Jeszcze miesiąc temu spacerował tu nie sam, a tak samo jak inni. Otrząsnął się już po informacji o zdradach, ale nadal tu przychodził, bo lubił to miejsce i nie ma zamiaru przestawać tu przychodzić dlatego, że bywał tu z dziewczyną, z którą już nie jest.
  Przeszedł jeszcze pare kroków i zszedł na trawę. Usiadł na wzniesieniu i wpatrywał się i delikatnie falującą wodę. Lekka bryza ocierała się o jego twarz i resztę ciała.
 Po chwili obok niego pojawił się drugi mężczyzna, jego przyjaciel z drużyny.
- Sam? – zapytał zdziwiony tym widokiem.
- Jednak wybrała karierę. Wyjechała. – odpowiedział smutno i usiadł obok na trawie.  
- Jak to rozegrałeś? – zapytał spoglądając na towarzysza.
- Chciałem porozmawiać na spokojnie, a tradycyjnie skończyło się kłótnią. – westchnął. – Spakowała się i powiedziała, że podpisze ten kontrakt i wyjedzie do Brazylii. Dwie godziny temu pojechała już na lotnisko. – dodał.
- No to jak na razie u mnie minął miesiąc, a u ciebie kilka godzin. – odpowiedział spokojnie, wpatrując się w słońce, zanurzające się w tafli morza.
- Witam panowie. – usłyszeli głos, zbliżającego się do nich trzydziestodwulatka. Usiadł na trawie, obok dwóch napastników.
- Ty też?! – spojrzeli na niego zaskoczeni.
- Co ja też? – zapytał zdziwiony. Po chwili zaczął sobie wszystko układać w głowie. Znał sytuację obu swoich przyjaciół. Domyślił się, że teraz już oboje są wolni. – Nie! Ze mną i z Elsą wszystko w porządku. Ona wyjechała na weekend do rodziców, a ja idę odwiedzić siostrę, bo jej dzieci ciągle pytają o wujka Xaviego. – uśmiechnął się. – David, Patricia jednak wyjechała? – zapytał cicho, a brunet kiwnął głową. – Stary, przykro mi. – chciał dodać otuchy przyjacielowi.
- Okey, w porządku. Widocznie tak miało być. – odpowiedział.
- Było nam tak pewnie dane, by być na razie samemu. – odezwał się trzeci.
- Przepraszam chłopaki. Posiedziałbym z wami, ale musze lecieć. Dzieci Adriany mnie ukrzyżują jak nie przyjdę. – mówił, wstając i otrzepując spodnie.
- Leć, nie chcemy ryzykować. Przydasz się nam jeszcze w meczach. – uśmiechnął się jeden z napastników.
- Trzymajcie się chłopaki. Idźcie gdzieś i się zabawcie, nie użalajcie się nad sobą! – zawołał do nich i ruszył dalej.
- Ma racje. Chodźmy gdzieś. – David wstał i wyciągnął dłoń w stronę przyjaciela. Ten na niego spojrzał i dał się podciągnąć do góry. Ruszyli oboje w stronę centrum miasta.

   - Leo ! David! Moi wybawcy! – usłyszeli za sobą, gdy przechodzili obok jednego z katalońskich, nocnych klubów. Obejrzeli się i zobaczyli za sobą swojego młodego kolegę, grającego z nimi w klubie piłkarskim.
- Cześć Cristian, a ty nie miałeś być na tym wywiadzie? – zainteresował się Argentyńczyk.
- No właśnie… Byłem tu umówiony z taką jedną, ale mnie wystawiła, a teraz poznałem jeszcze taką inną. – wyszczerzył się.
- Jeżeli ta dziennikarka to jakaś znajoma Pepa, to nie będziesz miał u niego kolorowo jak ją wystawisz. – powiedział Villa.
- No właśnie dlatego nazwałem was moimi wybawcami… - zmieszał się trochę.
- Mamy iść za ciebie? – zapytali razem.
- Będę wam naprawdę bardzo wdzięczny! Za pięć minut w „Luna Llena”. Dziewczyna ma mieć ciemnorude włosy i czarną bluzę. Dzięki! – rzucił wszystko na jednym tchu i wręcz pobiegł z powrotem do klubu.
- To co? Idziemy? – zapytał Leo.
- No chodźmy, uratujemy przynajmniej skórę Młodemu. – westchnął El Gauje.

  Chwilę później byli już prawie na miejscu. Szli wolnym krokiem barcelońską uliczką. David patrzył przed siebie, a Lionel spoglądał na boki. Szli w całkowitej ciszy. W pewnym, momencie po swojej lewej stronie mieli już dużą szybę, przez którą można było zobaczyć wnętrze kawiarni.
 Zauważył siedzącą przy stoliku w kącie młodą, drobną dziewczynę, ubraną w czarną bluzę i jasne jeansowe rybaczki. Miała długie miedziane włosy, które swobodnie opadały na jej ramiona i kark. Przystaną i przez chwilę się w nią zapatrzył.
- Ej! Idziesz?! – usłyszał głos przyjaciela. Stojącego już przy wejściu do kawiarenki.

***

   Wstała z sofy i wzięła swój duży kieliszek z czerwonym winem. Przeszła do otwartej kuchni i usiadła na wysokim taborecie przy stojącym na środku kuchni blacie. Odłożyła kieliszek obok siebie i oparła łokcie na blacie, a głowę usadziła na dłoniach. Wpatrywała się w przygotowującego posiłek swojego przyjaciela, który stał przy kuchence naprzeciw niej, ze ścierką przewieszoną przez swoje ramie.
- Lubię widok mężczyzny w kuchni. – powiedziała uśmiechnięta.
- Moja droga, ty się nie przyzwyczajaj. – roześmiał się chłopak, grożąc jej widelcem.
- Co ja na to poradzę, że nie potrafię gotować?! Nic… - broniła się, a ten nadal tylko się uśmiechał. Wtedy w pomieszczeniu rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu. Dziewczyna wyjęła go ze swojej kieszeni i upijając mały łyk wina, spojrzała na wyświetlacz, po czym odrzuciła połączenie i odłożyła komórkę na bok. Chłopak spojrzał na nią pytająco. – Moja mama. – odpowiedziała i dopiła resztę ze swojego kieliszka.
- Nadal jest na mnie cięta? – zapytał.
- Ona jest przecież ogólnie cięta na Chilijczyków… - pokręciła głową. - Słuchaj, ty nawet nie wiesz jak się cieszę, że wychowałam się w Chile, a nie w Anglii. Nie odebrałam, bo nie chciałam kolejnej kłótni. Gdy wspominam cokolwiek o tacie, tobie czy ogólnie o Chile to ona dostaje szału.
- No bardzo dobrze, że zostałaś wtedy z ojcem, a nie wyjechałaś do Wielkiej Brytanii. Oj nie puściłbym cię. – wskazał na mnie palcem.
- Już nic na to nie poradzę, że moja w pełni angielska mamusia pom jednej kłótni z tatą, z nim się rozwiodła i znienawidziła ten wspaniały kraj i ludzi stamtąd pochodzących. Ona chce ze mnie zrobić Brytyjkę, choć dobrze wie, że się jej nie dam. A to, że byś mnie nie puścił… To miłe. – posłała mu swój słodki uśmiech, a on zrobił to samo. – A może bym teraz wyjechała do Anglii, do mamy i nie mieszkała w Hiszpanii, w środku, pomiędzy domem mamy i taty, Ameryką i Anglią. – zaczęła go podpuszczać.
- Tak? – zapytał swoim zabawnym tonem. Wyłączył gaz i zdjął ścierkę z ramienia.
- Tak. – odpowiedziała stanowczo.
- No to ja ci nie dam! – ruszył w jej stronę z cwaniackim uśmieszkiem. Ona od razu zaczęła uciekać, ale Alexis ją złapał. Nie utrzymali równowagi i upadli na kanapę w salonie Sancheza. Chłopak upadł na nią i od razu wbił wzrok w jej zielone oczy. Trwali tak w bezruchu przez krótką chwilę.
   Poznali się gdy byli jeszcze małymi dziećmi i stali się nierozłącznymi przyjaciółmi. Oboje zamieszkali w Barcelonie ze względu na swoją pracę. Mieszkali na dwóch różnych końcach miasta, ale byli swoimi bardzo częstymi gośćmi. Czy to była tylko przyjaźń? Oboje wmawiali to sobie na siłę, ale w środku wiedzieli, że nie potrafią bez siebie żyć. Mózg chciał okłamać serce, które wyrywało się do drugiego.
  Patrzyli tak sobie w oczy, a ich usta dzieliły już tylko milimetry. Chłopak chciał coś w końcu z tym zrobić, chciał by Alicia była dla niego kimś więcej niż tylko przyjaciółką. Pocałował ją. Początkowo nieśmiały pocałunek przemieniał się w coraz namiętniejszy i gorętszy. Nagle usłyszeli dzwonek u drzwi. Odskoczyli od siebie jak poparzeni. Chłopak podszedł i otworzył. Zobaczył, stojących w progu Gerarda i Isabel. Na śmierć zapomniał, że oni też mieli go odwiedzić.
- Proszę, wejdźcie. – rzucił zmieszany. Weszli do środka, a tam przywitała ich uśmiechnięta blondynka.
- Cześć Alicia. – przywitali się.
   Usiedli wszyscy razem, we czwórkę. Dopiero trochę później gospodarz dowiedział się jaki był cel Pique i jego narzeczonej. Chcieli zaprosić ich na swój ślub i wesele. Piosenkarka wyjęła ze swojej torebki dwie koperty z nazwiskami: Alexis Sanchez oraz Alicia Bustos.
 
***

  Spojrzałam na zegarek, wiszący na jednej ze ścian. Wskazywał za dwadzieścia dziewiątą. No w końcu tradycja, że każdy facet się spóźnia… W pomieszczeniu, prócz mnie i pracowników, było tylko kilka osób, siedzących przy czterech stolikach. Jedni rozmawiali ze sobą, a ci samotni wgłębiali się w lektury czasopism i książek.
  Przede mną stała prawie już pusta, mała, biała filiżanka z kawą, mój notes oraz mały dyktafon. Zaczęłam bawić się długopisem, przewracając go w każdą stronę.
Po chwili drzwi kawiarenki się otworzyły i do środka wkroczyło dwóch mężczyzn, którzy zwrócili na siebie uwagę, nie tylko moją, ale i wszystkich obecnych. Jeden w czarnych, dopasowanych jeansach i zwykłym, białym T-shircie w serek, a jego towarzysz miał białe spodnie i pomarańczową koszulkę polo z jakimiś napisami.
Pierwszy od razu spojrzał w moją stronę, a drugi najpierw się rozejrzał, a dopiero potem popatrzył na mnie.
Tak więc obaj ruszyli w moją stronę, ale pewnie dlatego, ze wokół mnie było mnóstwo wolnych stolików. Ku mojemu zdziwieniu, podeszli jednak do mnie.
- Cześć, my jesteśmy w zastępstwie za Cristiana. – odezwał się ten, który na początku się rozglądał. – Jestem David Villa. – podał mi swoją dłoń, a ja się podniosłam i ją uścisnęłam z uśmiechem.
- Leo Messi. – odezwał się drugi i powtórzył gest poprzednika.
- Nazywam się Leticia Guardiola i bardzo się cieszę, że w ogóle ktoś się pojawił. – powiedziałam uśmiechnięta, ściskając dłoń Lionela.
- Guardiola? Jesteś może spokrewniona z… ? – nie dokończył, bo mu od razu przerwałam.
- To mój wujek. Załatwił mi to spotkanie, bo studiuję dziennikarstwo sportowe i dostałam za zadanie przeprowadzić wywiad ze sportowcem. – wytłumaczyłam.
- Poszczęściło ci się, bo masz dwóch. – Messi się uśmiechnął, pokazując przy tym rząd swoich białych zębów.
- Racja. – uśmiechnęłam się do niego, ale poczułam lekkie rumieńce na swoich policzkach.
- Może usiądziemy? – wtrącił David. Zajęliśmy swoje miejsca, a za chwilkę podeszła do nas kelnerka. Ja zamówiłam jeszcze sok, bo kawę już wypiłam, a piłkarze poszli również w moim kierunku i wybrali sok.
 Spokojnie Letty, miało być spotkanie po latach z Młodym i przy okazji wywiad do szkoły, a wyszło co wyszło! Masz przed sobą swoich ulubionych i przystojnych strzelców ze swojego ukochanego klubu piłkarskiego! Dasz radę! Obecność idola nie odwróci twojej uwagi od pracy! Dasz radę!
   Włączyłam dyktafon i zaczęłam zadawać im pytania, a oni odpowiadali. Cała ta rozmowa przebiegła w miłej atmosferze. Ciągle musieli sobie zabawnie dogryzać czy z czegoś się po prostu śmiać, automatycznie rozbawiając mnie. Moja opinia o nich: pomimo tych milionów na kontach, sławy i talentu są zwykłymi, pełnymi humoru chłopakami!
- Jesteście świrami! – podsumowałam tą dwójkę po ostatniej dawce śmiechu. Wtedy telefon Villi zaczął dzwonić. Mężczyzna wyjął komórkę i na chwilę przeprosił. Odszedł kawałek i odebrał.
- Chyba wystarczy mi to godzinne nagracie, by napisać coś o was i posklejać ten wywiad. – uśmiechnęłam się do Leo i wyłączyłam dyktafon.
- No ja myślę. – uśmiechnął się szeroko. – To był chyba mój najciekawszy wywiad, bo zawsze dziennikarze chcą szybko odwalić swoją robotę i zero humoru. – dodał.
- Zauważmy też, że to był mój pierwszy wywiad, no może nie licząc tego na zajęciach z Shakirą. – zaśmiałam się.
- Znasz ją?
- Tak, raz na zajęciach dostaliśmy ludzi do przeprowadzenia wywiadów i moja grupa dostała właśnie ją. – uśmiechnęłam się, a gdy zobaczyłam, że patrzy na mnie, w moje oczy, spuściłam wzrok w dół.
- Będę zmuszony was przeprosić, ale muszę lecieć. – wrócił do nas Villa. – Mojej siostrze zabrakło paliwa i stoi na środku drogi, a dobry, starszy brat musi jechać i ją ratować. – westchnął.
- Jasne, jedź. Pytania i tak mi się już skończyły. – uśmiechnęłam się do szatyna.
- No dobra, robię to niechętnie, ale znów jestem zmuszony zostawić się samą  z naszym Leosiem, który będzie tak miły i zapłaci za mój sok. – puścił do mnie oczko.
- Idź, zapłacę. – zaśmiał się Messi.
- Trzymajcie się. – zawołał i już go nie było.
- Późno już, też się będę zbierać. – powiedziałam i zaczęłam powoli pakować swoje rzeczy do torby, która cały czas wisiała na oparciu mojego krzesła. Wyjęłam portfel i chciałam zapłacić za swoje zamówienia.
- Zostaw, ja to zrobię. – powstrzymał mnie, wyciągając z kieszeni spodni czarny, skurzany portfel.
- Przecież zapłacę za siebie.
- Za późni. – zaśmiał się, kładąc na stolik banknot. – Z tego co wiem, to dom Pepa jest dość daleko stąd, więc mogę cię odwieść. – dodał, chowając swój portfel.
- Naprawdę nie trzeba, przejdę się na autobus. – mówiłam.
- Przejść to się możesz, ale kawałek do samochodu, bo zostawiłem go na parkingu przy wybrzeżu. Chodźmy. – dorzucił.
    No dobra, Leo Messi proponuje, że odwiezie cię do domu, a ty jeszcze odmawiasz?!
- Widzę, że z tobą nie tylko na boisku nie da się wygrać. – zaśmiałam się.
- No bez przesady. Na boisku robię to co lubię i to co do mnie należy, a tak to jestem po prostu przekonywujący. – uśmiechnął się. Po tym spotkaniu, mogę potwierdzić to co wypisują inni. Leo to spokojny, skromny chłopak, który wychował się w Rosario. Wstałam i wyszłam z nim z kawiarni.

 - Mogę o coś zapytać? – wydusiłam, gdy szliśmy śliczną, mała alejką. Wybrukowany chodnik, po prawej trawa z krzewami i drzewami, a po drugiej stronie metalowa barierka i nic więcej, tylko rozciągające się morze. Chłopak kiwnął głową i spojrzał na mnie. – Dlaczego Tello się nie pojawił? – zapytałam, a Leo zaśmiał się pod nosem.
- Jeżeli nie wygadasz swojemu wujkowi… - udał zamyślonego.
- Spokojnie, nic nie powiem. – zapewniłam.
- Wypatrzył kogoś w klubie i postanowił tam już zostać. Wiesz, to jego żywioł… Głośna muzyka i masa dziewczyn. Jak to mówią, młody to się musi wyszumieć, a dlaczego pytasz?
- Bo myślałam, że się z nim w końcu, po latach spotkam.
- Znacie się?
- Oboje wychowaliśmy się w Sabadell, a dokładniej to w swoim sąsiedztwie. Wiesz, tacy przyjaciele z piaskownicy. Później on wyjechał z rodzicami i zero kontaktu tak przez dwanaście lat. Od roku wiem, że gra z wami i że menda nie zorientowała się, że Pep to mój wujek!
- No to wiedz jeszcze, że zrobił się z niego niezły kobieciarz. – podsumował roześmiany napastnik.
   Pozostałą drogę do jego samochodu rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. W końcu doszliśmy na parking, gdzie czekał jego samochód, czarny Maserati.
W domu byłam przed jedenastą. Pep już spał, więc po cichu wróciłam do swojego pokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz